piątek, 23 września 2011

V Ujeżdżanie Koni Mechanicznych - Goleniów 17-18.09.2011

Po raz trzeci wzięliśmy udział w goleniowskim Ujeżdżaniu Koni Mechanicznych. Była to już piąta edycja tego dwudniowego rajdu. Wystartowaliśmy w siedem maszyn: Hektor, Tede, Domin, Mariusz, Świątek, Deniu i Arczi. Do bazy rajdu przybyliśmy ok godziny 8.00.
Formalności, odprawa, plombowanie maszyn i o dziesiątej start pierwszych maszyn. Start według kolejności zgłoszeń, my na szarym końcu już po 11.Podzieliliśmy się na dwie grupy. W jednej ja Hektor i Arczi, w drugiej reszta ekipy. Formuła rajdu - nawigacja po roadbooku i zbieranie pieczątek na próbach sprawnościowych oraz na punktach kontrolnych. Trasa ciekawa, dużo szutrów, leśnych duktów, błotnych przepraw. Pierwsze problemy pojawiają się na piaskowni, bardzo strome piony, praktycznie każda pieczątka na winchu. Na jednej z takich pieczątek pada mi wyciągarka. Następne robię na wichach kolegów. Na ostatniej pieczątce w piaskowni pada też wyciągarka Hektora. Mamy już tylko jedna na trzech :), ale się nie poddajemy. Ruszamy z piaskowni, kolejne pieczątki robimy praktycznie "na kole" czasami wspomagając się liną lub wyciągarką Arcziego. Po paru godzinach docieramy nad zalew w pobliżu osiadłego na mieliźnie "betonowca", a tam pieczątka w wodzie ok. metra głębokiej, zawieszona wysoko na konarze zwalonego drzewa. Bez wyciągarki nie da rady. Arczi jako jedyny ze sprawna wyciągarka walczy o jej zdobycie. Niestety zalewa silnik i tracimy ponad godzinę na reanimacje quada. Zapada zmierzch, nie ubłagalnie zbliża się godzina powrotu na bazę. Zapisujemy waintpointa i kita na bazę. Wpadamy punk 21 podbijamy karty i powrót do domu. Na drugi dzień startujemy o 8 niestety już bez Arcziego ( i bez jedynej wyciągarki) do dalszej nierównej walki z terenem. Udaje nam się zrobić bez większych problemów pozostałe pieczątki i ok 13 powróciliśmy na bazę. Pozostało do zrobienia ok. 15 pieczątek na torze off-roadowym. Na jednej z nich zaliczyłem małą rolkę, połamane lusterko i mocowanie kufra. Choć rajd zakończył się małymi stratami - 2 wyciągarki, lusterko to zaliczyć go można do bardzo udanych. Zajęliśmy dwa pierwsze miejsca (Hektor pierwsze, ja drugie, Arczi 5), organizacja rajdu perfekcyjna, roadbook bez żadnych błędów, bardzo dobre jedzonko w bazie i super atmosfera.







Studia w Stargardzie
Samodzielne pozycjonowanie stron

sobota, 13 sierpnia 2011

VI Maraton MTB Wokół Jeziora Miedwie 06.08.2011r.

Na prośbę organizatorów VI Maratonu Miedwiańskiego, dziesięcioma quadami pomagaliśmy zabezpieczać trasę przejazdu uczestników maratonu. Po krótkiej odprawie przez organizatora każdy został przydzielony do pilotowania jednej z siedmiu grup startujących w zawodach. Do najliczniejszych przydzielono po dwóch pilotów.
Zapewniono nam tak, jak i zawodnikom, posiłki i napoje na trasie. Otrzymaliśmy również pamiątkowe medale za udzieloną pomoc.







Studia w Stargardzie

wtorek, 26 lipca 2011

Lato z Węgorzem 2011 - relacja

Relacja z imprezy według naszego nadwornego wieszcza Piromana.
"Tośmy wrócili z Węgorzyna. Jeśli mogę to wydziergam parę zdań.
Należy zacząć od pogody. W piątek, w dniu naszego przyjazdu do agroturystyki, lało non stop i było dość chłodno więc musiałem wraz z rodziną zakwaterować się w pokoju, a nie pod namiotem wg planu. Nie dojechało też kilka rodzin, a co za tym idzie ucierpiały wieczorne integracje. A trzeba sobie jasno powiedzieć, że charakterystyka całej eskapady typowo integracyjna. I już piątkowy wieczór sympatycznie należy wspominać pomimo, że musieliśmy przenieść się do budynku. Sobotę do popołudnia też rozłożyła pogoda. Uczestników kilkunastu - chyba z połowa tych co się zapowiadali. Pierwsza część to pętla (każdy miał przejechać ją dwa razy), ok 500 metrów w parku w środku miasta (!!! - można?! - można!!!). Niby lajcik, ale w rzeczywistości odcinek trudny - kluczenie na czas między drzewami, korzeniami i wystającymi pniakami, jazda praktycznie w ciągłym trawersie, no i po blisko trzech dobach ciągłych opadów - zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Na zakrętach było tak ślisko, że ciężko było utrzymać się na nogach. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pierwszy z zawodników sto metrów przed metą wyleciał z zakrętu i znalazł się pod swoim quadem. Wyglądało tragicznie, ale na szczęście nic się koledze nie stało. Po chwili Adrian urwał lewy wachacz w XP-eku gdy uderzył w wystający pniak schowany w zaroślach (poza trasą). Mimo to podjęliśmy decyzję o kontynuowaniu zawodów, może tylko na mniejszej spince. Najlepszy czas wykręcił Ramik na XXc, a ja chyba ostatni (niestety pojawił się chyba znowu problem z pompą paliwową i quad na trasie kilkakrotnie mi przygasał). W drugiej pętli znów najlepszy był Ramik poprawiając się jeszcze o 2 sekundy, ja niestety odpadłem po stu metrach - Bombka wróciła na holu. Druga część zawodów to pętla wokół pięknego jeziora i kilkadziesiąt pieczątek. Niestety w związku z ciągłymi opadami deszczu jako uczestnicy podjęliśmy decyzję, że nie będziemy rywalizować, bo pieczątki w tych warunkach się rozmyją - pojedziemy tylko trasę razem jak na ustawce. Jednocześnie za wyniki zawodów organizatorzy uznali czasówkę. Gratulacje dla Ramika za bezdyskusyjną wygraną, dla Denia za trzecie miejsce oraz dla kolegi, którego imienia nie pamętam za zajęcie drugiego miejsca. Gratki też dla pozostałych uczestników czasówki za odwagę, bo było niebezpiecznie - zwłaszcza dla kolegi, który pomimo wypadku pojechał i zaliczył oba przejazdy. Traska wokól jeziorka bardzo sympatyczna, obyło się bez użycia wyciągarek choć kilka trudniejszych miejsc się znalazło. Po rozdaniu pucharków kilku z nas pojechało jeszcze raz dodatkowo tą pętlę, bez zbierania pieczątek, tylko jako czasówkę, bo byliśmy niedojeżdżeni. Jeszcze o organizatorach. Na kilku rajdach czy zawodach już byłem, również takich "w ramach" innych imprez na przykład miejskich. Z takim miłym przyjęciem i traktowaniem ze strony organizatorów jeszcze się nie spotkałem. Nie czułem się, że jestem na "przyczepkę". W ramach rewanżu za stworzenie tak miłej i przyjaznej atmosfery wokół naszego hobby przez urzędników miasta - z Panią burmistrz na czele - kilku z nas postanowiło "powozić" trochę małych mieszkańców Węgorzyna po plaży miejskiej. Ponieważ przez cały czas stał kilkunastometrowy ogonek chętnych akcję należy chyba uznać za trafioną. Nawet pogoda się w końcu poprawiła i słońce też chwilami przyświecało. No a wieczorkiem znowu integracja - tym razem jak należy przy ognisku.
Ogólnie uważam imprezę za bardzo udaną. Może jeżdżenia nie było nie wiadomo ile, ale skoro była to impreza o charakterze familijno-integracyjnym - było super. Bardzo miło było się z Wami spotkać i dobrze bawić pomimo beznadziejnej pogody. Dzięki dla organizatorów - Tedego i Tomka z Węgorzyna, UG w Węgorzynie, a przede wszystkim dla uczestników, którzy stworzyli mega sympatyczną atmosferę. Za rok też się piszemy."




czwartek, 14 lipca 2011

Zapraszamy na Lato z Węgorzem - Węgorzyno 23-24.07.2011

Zapraszamy do Węgorzyna na rajd quadowy będący jedną z imprez towarzyszących w trakcie "Lata z Węgorzem". Mały rajdzik i pełna integracja :) Jest możliwy nocleg w gospodarstwie agroturystycznym lub pod namiotem.
Szczegóły również na stronie gminy: www.wegorzyno.pl

Wpisowa 20zł przeznaczone na kiełbaski i napoje.

Telefon do agroturystyki: 91 397 14 21 Powołujcie się na rezerwacje z urzędu gminy.
Odprawa do rajdu: 9.00

Program imprezy:

Stadion Miejski w Węgorzynie:

23 lipca 2011r. sobota
10.00- Turniej Tenisa Ziemnego o Puchar Burmistrza Węgorzyna
10.00- Pokazy quadów (jazda na czas)
12.00- Uroczyste otwarcie imprezy
12.15- 16.15- Jazdy przeprawowe quadów
12.15- 16.15- Puchar Polski Strongmanów
14.00- Turniej Piłki Nożnej( 5+1, do 15 lat)
15.00- Konkurs Sprawnościowo- Integracyjny „W 80 dni dookoła Świata” z udziałem gości z Niemiec
16.30- V.I.N.O- koncert
18.00- Koncert
19.30- Yagooar- koncert
23.00- Łzy- koncert
00.30-4.00- Dyskotek/Zabawa pod gwiazdami

24 lipca 2011 niedziela
16.00- 21.00- Koncert zespołów alternatywnych:
-Arktica Blues ze Stargardu Szczecińskiego
-Semi Dry ze Szczecina
-Charlie Monroe ze Szczecina

22.00- kino plenerowe- plaża przy Stadionie Miejskim


Imprezy towarzyszące:
- zawody wędkarskie
- akcja promocyjna pt. „Jedz ryby, będziesz zdrów”
- ścianka wspinaczkowa
- paintball
- quady
- pokazy paralotniarzy
- pojedynki w dmuchanych strojach
- kolejka tyrolska
- pokonywanie mostu liniowego
- zabawy w dmuchanej kuli
- malowanie twarzy
- miasteczko średniowieczne
- warsztaty garncarskie
- warsztaty papieroplastyczne

wtorek, 12 lipca 2011

Apel o pomoc dla Ali

U pięcioletniej Ali Marzec z Pyrzyc wykryto kilka dni temu najgroźniejszą postać Glejaka Złośliwego.


W Polsce szanse na wyleczenie dziewczynki chemio- i radioterapią to około 3-4%.

Jedyna obecnie szansa, to leczenie za granicą, gdzie odsetek wyleczonych sięga 80%. W ciągu kilkunastu dni trzeba uzbierać dla dziewczynki kwotę 150.000 złotych na wyjazd i leczenie.

Szczegóły akcji na stronie www.dlaali.pl

My również aktywnie przyłączamy się do pomocy w zbiórce pieniędzy na leczenie Ali.

UWAGA !!!
W sobotę o godzinie 17.00 w trakcie imprezy Stihl Timbersports w amfiteatrze w Morzyczynie odbędzie się zbiórka datków na leczenie Ali. Gorąca prośba o pojawienie się quadem, motocyklem lub czymkolwiek i pomoc w zbiórce.

środa, 13 kwietnia 2011

Rajd Północ - Południe 01-03.04.2011


Pierwszego kwietnia z Jastrzębiej Góry (okolice Władysławowa) wyruszył 1 Maraton Quadowy Północ - Południe, którego meta znajdowała się na Gubałówce w Zakopanem.
"ONE MAN, ONE QUAD, 48H, 1200 KM ADVETURE"
Nasz team reprezentowali: Tede, Piroman, Deniu, Paweł S, Mariusz.

Relacja Piromana:
"Docieramy do Jastrzębiej Góry w czwartek ok. 18, kwaterujemy się i …. pierwszy zonk – nie wziąłem butów! Chyba pojadę w „cywilnych”, a Tede ma ubaw, że w skarpetkach. Jest 20, kurierzy odpadają. Czytamy forum i oświecenie – kolega jodadaniel z Gdańska podaje swój telefon i oferuje bezinteresowną pomoc. Dzwonię i zgadza się odebrać następnego dnia nadane przez moją żonkę buty z pociągu w Gdańsku Głównym i dowieźć mi na Start. Tak też się staje.
JODADANIEL – JESTEŚ WIELKI, JESZCZE RAZ DZIĘKI I SZACUN.
Piątek plombowania, findery i odprawa – miało być nielegalnie, a tu roi się od różnych mundurowych. Nawet nie widać wrogości.
Startujemy – Tomek jako trzeci, ja czwarty. Czeka na mnie i z Jastrzębiej na mega przygodę wylatujemy już jako team. Trzymamy się wymyślonej taktyki – jedziemy równo, spokojnie oszczędzając sprzęt, paliwo i siły, na zmianę nawigując. Brak śladów przed nami choć nie wystartowaliśmy pierwsi. Na torowisku przeprawiamy się przez mostek – tak odczytuję tracka, chyba niepotrzebnie bo doganiają nas cztery quady, zjeżdżają przed mostkiem – a my tracimy kilkanaście minut. Lecimy dalej, doganiamy ich przy wąwozie. Chłopaki kombinują jak zjechać, niektórzy winch ze skarpy, a my wjeżdżamy łatwiejszą skarpą szarpiąc się nieco w wąskim wjeździe. Małe mokradełko – chlup – winch – tede to samo, przejazd przez rzeczkę – zawiesiłem się na konarze – winch – Tede to samo. Sędzia podbija kartę – jedziemy dalej – na młakowatym podjeździe walczą dwa quady więc odchylamy nieco w lewo znajdujemy wyjazd z wąwozu i …. jesteśmy poza trasą. GPS głupieje, kręcimy się w kółko aż docieramy do szlabanu wjazdowego – a tam zamknięte – stoi kolejka do wjazdu i jakieś nerwowe wyjaśnianie z ochroną. Spadamy z powrotem do wąwozu, znajdujemy tracka, wolny podjazd, w górę i dzida. Niestety godzinka w plecy. Przed nami wyjechało 4 lub 5 maszyn więc lecimy za nimi. Po ok. 120km zatrzymujemy się na pierwsze tankowanie z kolpinów – słyszymy quadzika – i tu szok – Zdeżak – startował 1 godz 15 min za nami. Puszczają mi nerwy, ale Tede mnie powstrzymuje – jedziemy wg planu. Kolejne 100km, nic się nie dzieje, dojeżdżamy do stacji na tracku w Tczewie. Tankujemy, stoi kilka serwisów, chłopaki mówią, że jesteśmy ok. 20 – stą ekipą !!! Dziwne, czterech, pięciu w wąwozie + Zdeżak, a skąd kolejnych kilkanaście maszyn – do dziś nie wiem. Lecimy dalej nic się nie dzieje, kolejny tank z kolpinów + posiłek słyszymy 2 maszyny. Ruszamy, mały błąd nawigacyjny, poprawiamy, ale dochodzi nas 2can i Pitu. Lecą szybko, więc ich puszczamy, nie wytrzymuję bo lecą pięknie, podczepiam się i tak paręnaście kilosków, ale tede mnie uspokaja – taktyka, meta durniu. Odpuszczam, nikną z oczu… Znowu lecimy, nuda, lekki kryzys, zatrzymujemy się coś sprawdzamy, znowu ktoś nas mija – cholera znowu 2can i Pitu – chyba byli się zatankować. Podczepiamy się tak ze 20-25 kilosów, a potem otrzeźwienie – cholera oni się zatankowali, a my? Sprawdzamy GPS-a – CPN do tyłu 28 km (chyba oni tam byli zbaczając 2-3 km z trasy), w bok 17 km, wahy mamy na 30 – 40 kilosów. Jedziemy w bok, dojeżdżamy, stacja zamknięta – do Mławy jakieś 8km, chłopaki z Red Bulla podjechali i mówią o 4 km w drugą stronę. Słuchamy ich, bo dzięki temu będziemy bliżej waypointa. Tankujemy, do powrotu na zjazd z trasy jakieś 12-13 km, widzę na GPS-ie tracka jakieś 2 km od nas, kusi, kusi, ale nie, bez sensu, wracamy do waypointa. Trzeba grać fair. Na szczęście chłopaki z Red Bulla dali na stacji puszkę jakiegoś zaczarowanego i wracają mi siły ze zdwojoną mocą. Teraz po ponad 400 km mówię do tedego : pieprzyć taktykę, nie wiadomo ilu nas wyprzedziło, bo przez to tankowanie kolejna godzina w plecy, zapier…y. I wtedy zaczęło się ponad 250km zajefajnej jazdy, faja max i dzida. Koło Rawy przy kolejnym tankowaniu z kolpinów mijają nas 2 maszyny. Po kilku km wyprzedzamy ich my, bo teraz oni tankują i coś w nawigacji grzebią. Gonią nas, mają szybsze maszyny, ale ciągle są w moich lusterkach, a nie my w ich. Dłuuuuga prosta skrajem lasu, tak ze 2 kilosy, wjazd na asfalt, skręt 90 stopni w lewo oglądam się gdzie są …. A za mną tylko tede. Wow, urwaliśmy się im, czuję małą dumę z „wyczynu”, bo wiem kto to był. Dojeżdżamy do głównej, czekam na włączenie się do ruchu, patrzę w lusterka czy dojechał tede, a tu … szok za mną stoją te dwa quady. Na czym lub którędy musiały jechać jeśli nie widziałem ich na ok. 2 kilometrowym odcinku za nami, a doszły nas na dwóch ok. 3 kilometrowych asfaltach po których jechaliśmy jakies 110-115km/h??? Ręce mi opadły, ale pojechaliśmy dalej. Dojazd na tor w Kuklówce, oprócz nas jeszcze 2 quady, przed jeziorem podbiega 2can i mówi: chłopaki, i tak jestem mokry, przeprowadzę was – brodzi a my jedziemy jego śladem. Wskakuje do mnie na bagażnik i jedziemy na drugie bajoro, gdzie znowu wytycza mi drogę.
JAK WIELKIM ZAWODNIKIEM I CZŁOWIEKIEM TRZEBA BYĆ, ŻEBY KOSZTEM WŁASNEGO CZASU NA ODPOCZYNEK, W TAKI SPOSÓB POMÓC „KONKURENCJI” – MOŻE SŁABSZEJ ALE ZAWSZE ? 2CAN DZIĘKUJĘ – JESTEŚ GOŚĆ.
Żeby nie było tak miodowo, niestety wychylam moją Bombę nazbyt w lewo na zakręcie wokół krzaka w bajorku, zbyt mało dokładnie trzymając się „trasy 2can-a” i boczne koła spadają mi ze skarpy ukrytej w wodzie . Sprzęt gaśnie. Po kilku sekundach to samo robi tede. Masakra, - 300 metrów przed zakończeniem pierwszego etapu. Dwa quady obok nas przejeżdżają, jeden z nich (chyba Rincon, ridera nie znam) wyciąga nas na brzeg. Jedzie się „odhaczyć” na półmetek i wraca zabierając na hol tedego. Dziękujemy Ci kolego. Ja w tym czasie podpowiadam kolejnym dwóm quadom, którędy przejechać, widzę nawet, że to mój dobry znajomy, więc proszę o podholowanie. Mówi, żebym się podczepił, ale nim wyciągnąłem linkę – odjeżdżają. Mam nadzieję, że szybko po mnie wróci, w końcu bardzo dobrze się znamy. Proszę o pomoc myjącego się obok Grizzlaka, ale chyba gość nie widzi się w roli holownika. Mijają kolejne minuty, wjeżdżają kolejne chyba cztery quady. Podpowiadam jak mogę, gdy już przejechali przez bajorko proszę o pomoc, linka rozwinięta, ale Ci koledzy też nie specjalnie widzą się w roli pomocników i tłumaczą, że mają naprawdę sporo swoich problemów na głowie i nie dysponują odpowiednim zapleczem oraz czasem. Długo jestem sam, tzn. jest ze mną jakichś dwóch panów, którzy przecierają oczy ze zdumienia. W końcu po prawie 40 minutach wraca po mnie ten mój znajomy i holuje mnie na półmetek.
Na półmetku zamiast odpocząć reanimujemy z Tomkiem quady, suszymy się, coś przegryzamy. Tomek zdejmuje środkową alu osłonę, bo zawinęła się pod spód. Dowiadujemy się od kilku uczestników, że leci sporo dyskwalifikacji, m.in. Fabian ma identyczną navi jak moja (nowa 62s) i zapisało mu się niewiele śladu. Ja karty do swojej też nie włożyłem, mam ponad 540 km śladu, ale też trochę brakuje. Słychać trochę awantur z organizatorem, bo u niektórych nie tylko brak zapisu śladu jak słyszę jest problemem. Niedozwolone ominięcia, skróty co mnie nie dziwi, bo wiem co widziałem na trasie. Zaglądamy „przez ramię” do Shayby laptopa gdzie widać trak vs. ślad jednego z awanturujących się. Ścinki nie wąskie widoczne jak na dłoni. Nie rozumiem pretensji tego uczestnika – przecież już na odprawie organizator wyjaśnił, że za takie coś będzie dyskwalifikacja i finał. Shayba zgrywa nasze ślady, a ja modlę się o cud. Na szczęście tede miał poczciwą 60-kę, której obsługę zna na wylot i po zgraniu ruszamy z blisko godzinnym opóźnieniem na drugi etap. Niestety po starcie okazuje się, że tede uszkodził prawe przednie koło i albo się wycofa, albo lecimy z v-max 70km/h. Decydujemy się na wolniejszą, żmudniejszą jazdę, bo team to team. A głównym celem jest dojazd na metę. Trochę serce się kraja, jak patrzymy ile quadów nas wyprzedza. Dalej generalnie nic się nie dzieje. Tzn w okolicach Warszawy widać sporo agresji wśród ludzi. Na szczęście niebawem oddalamy się w okolice Radomia, a tam jakby ludzie z innej Polski – takiej miłej, sympatycznej – machają, „każą” przygazować. Sielanka. Zauważam jedną z „pułapek” nawigacyjnych Shayby. Jedziemy asfaltem, gadamy o d…ie Maryny, spoglądam na navi, a tu zonk – jesteśmy poza trackiem. Przybliżam ekran, za 200 – 300 metrów track znowu wraca na tą drogę. O nie, cwaniaczku, zawracamy, 500 metrów wcześniej track „wszedł” na polną drogę, by skrajem wsi dołączyć z powrotem do asfaltówki. O mało się nie złapaliśmy i uświadamiamy sobie z Tomkiem, że takich pułapek było już kilka. Pod Kielcami zatrzymuje nas i Janosików patrol policji, ale policjanci są sympatyczni. Sprawdzają papiery, mówią, że o rajdzie wiedzą, sprawdzają dla porządku. Pod Krakowem to samo. Ci też są OK, proszą tylko o jeśli szybką to ostrożną jazdę. Jest już ciemno. Dowiadujemy się, że finiszują już zdeżak i 2can. Pojawiają się pierwsze problemy z zimnem i zmęczeniem. 230km do mety to droga przez mękę. Ponad 1000km za nami, a teraz gdy zimno przeloty wyłącznie asfaltówkami. Ponad 150km bez dotknięcia szutrów – masakra – zimno, nudno, żmudnie. Musimy robić częste przerwy, nawet co 10, 20 kilometrów, żeby się ocucić. Jechaliśmy zbyt wolno, a przez to zbyt długo. Jakieś 80km przed metą, w lesie napotykamy dwa Grizzlaki. Zatrzymujemy się, ale okazuje się że chłopaki tylko śpią. Ruszają z nami, ale teraz my nie możemy sobie poradzić ze zmęczeniem. Dochodzi 2 w nocy. Jesteśmy głodni, przy potoku robimy ostatnie MRE. Tomek słyszy głosy jakichś lasek z potoku, szczerze mówiąc ja też, ale nie chcę się przyznać. To widocznie nimfy jakieś. Jedziemy dalej, ale tylko kilka kilometrów. Zaczynamy ostatniego tracka i ze względu na wszechobecne zwidy i zimno zatrzymujemy się ok. drugiej i śpimy na quadach, chyba na mrozie. Tomek budzi mnie po dwóch godzinach i trzaskając zębami z zimna ruszamy dalej. Po jakichś 3 kilometrach wjeżdżamy na najlepszy, górski odcinek całej trasy. Banan na całego, odzyskujemy temperaturę ciała i siły. Zasuwamy po górach drąc japy z radości.
Kończymy około 6-tej, na jakimś obskurnym parkingu. Radość, duma z przejechania. Wiemy, że przyjechało wielu przed nami, ale to bez znaczenia. Pokonaliśmy samych siebie.

Wieczorem dekoracja zwycięzców. Szczerze mówiąc po takim maratonie takiej się nie spodziewałem. Masakra, ale cóż. Trzeci hycel, drugi…. tede!!!!!, wygrał zdeżak (przy okazji jeszcze raz ogromne gratulacje Paweł – pokazałeś klasę) . Byliśmy w totalnym szoku jeśli chodzi o drugie miejsce. Wg organizatora tylko oni odrobili lekcję z obsługi GPS-a. Trochę przykro mi było, bo jechaliśmy z tedem razem, ale fakt jest faktem – nigdy nie przeczytałem instrukcji mojej navi i znam ją tyle o ile. Mój teampartner zachował się jednak elegancko i bardzo głośno dobre słowo o mnie powiedział. Dziękuję Ci Tomek za to i za wspólne przeżycie mega przygody."